środa, 23 marca 2016

Dzień operacji

Miałam już dawno opisać ten wyczekiwany dzień, niestety czasu mało ciągle było by spokojnie usiąść i się zabrać za to.



Nie mogłam spać..
Wiedziałam,że muszę bo nieprzytomna nie będę funkcjonować jak trzeba.
Niestety stres robił swoje...

Modliłam się aby on był dzielny, aby zniósł tyle godzin bez jedzenia, aby operacja przebiegłą pomyślnie aby nie bolało go mocno po...



Kiedy się obudził rano był jak nie on, cichy,wtulony ,grzecznie dał się ubrać...  w taksówce grzecznie cała drogę siedział... Oboje z mężem jechaliśmy w ciszy.. Żadne z nas nie było w stanie nic mówić.

Gdy dotarliśmy do szpitala, na sale, wszystko bardzo szybko się potoczyło. Ogólny wywiad, anestezjolog, lekarz, pielęgniarki... z każdym zakukaniem w drzwi serce waliło mi jak oszalałe... w końcu przyszli i powiedzieli że idziemy... 
Nie pamiętam drogi na sale.. 
Pamiętam duże drzwi za którymi było łóżko, masa kabli i monitory i jak coś mi  tłumaczono...Że podadzą mu gaz i zaśnie... że operacja będzie trwała około 2 godziny... 
Pamiętam jak płakał jak się wyrywał... jak nie chciał wdychać tego gazu... Obiecywałam mu że to dla jego dobra,że nikt mu krzywdy nie zrobi,że nie pozwolę na to... w końcu opadł z sił.

 Poddał się.

 Położyłam go na stole i się zaczął potok łez... Nie mogłam przestać płakać... 
Czas nam się ciągnął w nieskończoność. Najdłuższe 2,5 godziny w moim życiu! 
Telefony nam się urywały.. nie byłam wstanie rozmawiać z nikim prócz mamy...


Kiedy w końcu nas zawołali prawie biegłam za pielęgniarką.. 
Dr. Wong powiedział że wszystko przebiegło pomyślnie i teraz musimy czekać na efekty! 
Super, ale oddajcie mi dziecko!
Nagle słyszę mojego zachrypniętego dzieciorka... 
 Pielęgniarka woła nas, pozwala nam go wziąć na ręce.. 

A on? On, jest zły. Płacze bije i gryzie mnie...Pozwoliłam zadać mu ból, jest zły na mnie... Łzy płynął  mi po policzkach... 

Lekarka postanawia podać mu morfinę i tu zaczyna się komedia..
Coś jest nie tak... coś pisze w papierach ale nic nie mówi, zaczyna krążyć miedzy nami a pielęgniarkami. Maz mówi ze podali za duża dawkę leku...  Natan w trakcie karmienia zaczyna wymiotować... raz, drugi, trzeci...

Okazuje się ze jakaś pipa zle wpisała wagę Natanka.  w systemie widniało 19kg(!) a on ma tylko 9... 
Na szczęście  w papierach było wszystko w porządku i tylko tą morfinę podali zle.. 
Natuś przelewał nam się przez ręce na przemian z byciem agresywnym..


Przez cały ten wypadek z tym lekiem zamiast zabrać go do domku od razu musieliśmy zostać do wieczora na obserwacji...  

Na szczęście  mój mały bohater bardzo dzielnie zniósł pobyt na sali.Rozrabiał  na całego.. Aż dziwnie patrzyło się na niego... nie dawno operowane miał oczko a teraz brykał po sali... 

Wieczorkiem wracając do domu zrywał opatrunek.. dobrze,ze nie było przymusu  noszenia opatrunku przez długi czas.... rano obudził się już bez.

Dziś, tydzień po operacji... Wpuszczamy krople i czekamy... czekamy aż zobaczymy zmianę w widzeniu. 


Odwiedziły nas dziś nowe Nauczycielki Natana, Kath i Alison.. Były zachwycone tym jaki jest... kolejna wizyta 15  kwietnia.
Jutro  idziemy na terapie światłem. trzymajcie kciuki by coś pomagały!




2 komentarze: